To mała wioska, ale funkcjonuje, jak narkotykowe państwo w państwie. Tutaj interesy są ważniejsze niż prawo, czy tylko utrudniające życie przepisy. Potężne SUV-y z obwieszonymi złotem kierowcami jeżdżą tu bez tablic rejestracyjnych albo z blachami zrobionymi na zamówienie właściciela. Możesz odwiedzić to miejsce, lecz lepiej o nic nie pytaj, bo wrócisz w foliowym worku albo wcale. Witaj w narkotykowym imperium – Lazarat. Witaj w świecie prawdziwego gangu Albanii.
Starowinka w chuście na głowie stoi przed gigantyczną plantacją marihuany. Babcia w prawej ręce trzyma siekierę, zaś jej lewa dłoń eksponuje wyprostowany środkowy palec. To zdjęcie z pewnością wyświetli się wam, gdy wpiszecie “Lazarat” w Google, lecz musicie wiedzieć, że wcale nie zostało ono zrobione w Albanii. A szkoda, bo idealnie wpasowuje się w lokalny klimat…
Lazarat to mała mieścina położona w górskim rejonie południowej Albanii. Nieopodal znajduje się Gjirokastra, miasto-muzeum, w którym przed laty na świat przyszedł dyktator Enver Hodża, ale dziś to o Lazarat, niespełna trzytysięcznej wiosce jest o wiele głośniej w świecie. Do niedawna produkowano tu rocznie 900 ton marihuany o wartości 4.5 miliarda dolarów, czyli połowy produktu krajowego brutto całej Albanii. Rzecz jasna wpływy te nie zasilały budżetu republiki. Cały interes kontrolowany był przez mafię.
Ćwierć wieku temu nie było tu właściwie niczego. Podobnie jak wiele innych zapomnianych wsi w Albanii, określanej czasem jako “Korea Północna Europy”, również Lazarat nie posiadał bieżącej wody, kanalizacji, ani dróg. Sprawy jednak zmieniły się diametralnie, gdy kilku miejscowych wróciło z saksów we Włoszech, gdzie udało im się nawiązać kontakt z lokalną mafią.
Zarobkowi imigranci z Italii wrócili z kieszeniami wypchanymi lirami, ale znacznie cenniejsze były dla nich małe ziarenka konopi indyjskich, które przywieźli ze sobą. Nie pytając nikogo o zgodę (bo niby po co?) założyli pierwsze plantacje i rozpoczęli eksperymentalne hodowle. Wkrótce posiedli wiedzę, która pozwoliła im czerpać miliony ze sprzedaży marihuany, a w europejskim narkobiznesie stać się graczem rozdającym naprawdę poważne karty.
Interes kręcił się tak dobrze, że mieszkańcy Lazarat szybko zorientowali się, że potrzebują rąk do pracy. Sprowadzili więc do wsi trzy tysiące ludzi z sąsiednich górskich wiosek, którym wynajęli swoje stare domy. Nie potrzebowali ich już, bo sami mieszkali w gigantycznych, pachnących nowością posiadłościach.
Za pieniądze z obrotu konopiami nie powstawały rzecz jasna wyłącznie wille. Budowano również wielkie magazyny do przechowywania suszu oraz (bardzo w albańskim stylu) podziemne bunkry – również pełniące funkcję magazynów.
Przy sprzyjającym hodowli i nielegalnemu biznesowi klimacie w końcu stało się to, co musiało się stać – Lazarat stał się największym producentem marihuany w Europie, odebrał niepisaną palmę pierwszeństwa Amsterdamowi i był niczym współczesny dziki zachód. Poza jakąkolwiek kontrolą oprócz rzecz jasna kontroli mafii.
“To mała wioska, ale funkcjonuje, jak narkotykowe państwo w państwie. Tutaj interesy są ważniejsze niż prawo, czy tylko utrudniające życie przepisy. Potężne SUV-y z obwieszonymi złotem kierowcami jeżdżą tu bez tablic rejestracyjnych albo z blachami zrobionymi na zamówienie właściciela. Możesz odwiedzić to miejsce, lecz lepiej o nic nie pytaj, bo wrócisz w foliowym worku albo wcale” – mówi Tomek, podróżnik, który kilka lat temu podczas swojej wizyty w Albanii trafił do Lazarat i szybko zorientował się, że jest to mocno nietypowe miejsce. Widok lśniącego Bugatti Veyron przemykającego przez wieś nie był tu niczym dziwnym. Tak samo jak niczym dziwnym nie była wyprawa po przysłowiowe bułki do sklepu z kałasznikowem przewieszonym przez ramię. Przezorny – zawsze uzbrojony. W tej branży przecież nie każdy kontrahent jest twoim przyjacielem.
A kontrahentów było tu mnóstwo każdego dnia. Ściągali Holandii, Niemiec, z całych Bałkanów, ale także z Włoch. Za kilogram marihuany płacili od 500 do 800 euro. Legenda głosi, że przy zakupie na własny użytek, do spożycia “lokalnego” promocyjna cena dla miejscowych wynosiła 350 euro za kilogram.
“Wszędzie wokół nas – na drodze i na chodnikach były robione interesy. Worki i pudła przekazywane były przez okna samochodów, ładowane do bagażników i na paki ładunkowe. Forsa przechodziła z ręki do ręki. Minęła nas olbrzymia ciężarówka wręcz uginająca się od marihuany. Zrobiło się naprawdę surrealistycznie” – relacjonuje Nate Robert, holenderski podróżnik, który odwiedził Lazarat w 2013 roku.
Udając głupiego, zagubionego turystę wraz z przyjaciółmi spędził we wsi trochę czasu. Miejscowi, początkowo nieufni, szybko zajęli się swoimi zajęciami związanymi rzecz jasna z marihuaną. Podczas, gdy Nate rozglądał się po europejskiej stolicy narkotyków, w Lazarat żniwa trwały w najlepsze.
Przewodnik odradził mu robienie zdjęć, lecz Nate zrobił kilka ukradkiem – przez okno toalety. Nie spodziewał się chyba sam, jak dobre ujęcie udało mu się wykonać. W jednym kadrze zawarł bowiem legendarny albański bunkier, zielone konopie indyjskie, a w tle przepiękne góry i absolutnie bezchmurne niebo. Że ryzykował? Praca reportera nie zawsze jest lekka, łatwa i przyjemna.
Lekkie łatwe i przyjemne przestało być także życie w Lazarat. Narkotykowa sielanka skończyła się w momencie, gdy Albania zapragnęła zostać członkiem Unii Europejskiej. Warunków do przyjęcia kandydatury było kilka. Jeden z nich obligował rząd do podjęcia radykalnych kroków w sprawie walki z narkobiznesem.
Początkowo walka ta była niezbyt skuteczna, by nie powiedzieć – pozorowana. Pierwsze akcje antynarkotykowe przyniosły zaledwie pięć aresztowań i 5 tysięcy zniszczonych roślin. Albanii zarzucono opieszałość i sugerowano powiązania środowisk rządowych ze środowiskami kryminalnymi. Naciski przyniosły efekt. W 2014 roku specjalne służby na poważnie wzięły się za rozwiązanie problemu.
Pomimo protestów i żądań uczynienia z Lazarat “specjalnej strefy ekonomicznej”, próby zalegalizowania interesu spełzły na niczym. W czerwcu 2014 albańska policja rozpoczęła operację, mającą na celu ukręcenie łba narkotykowej hydrze. Do akcji wysłano ponad 800 funkcjonariuszy jednostek specjalnych.
Dlaczego aż tylu? Ponieważ spodziewano się, że miejscowi będą stawiać opór. I rzeczywiście tak było. Ludność Lazaret widząc nieproszonych gości dobyła broni i otworzyła ogień do funkcjonariuszy. Karabiny maszynowe, wyrzutniki rakiet i miotacze granatów – partyzancki arsenał sprawił, że akcja przerodziła się w trzydniową wojnę. Gangsterzy byli świetnie uzbrojeni, mieli nawet noktowizory i kamizelki kuloodporne. Policyjne siły nie ustępowały, a minister Saimir Tahiri wezwał dodatkowe posiłki. Nakazał walkę do momentu, aż ostatni centymetr kwadratowy wioski nie znajdzie się pod kontrolą rządu. W końcu “okupacja” narkotykowej stolicy przyniosła skutek. Miejscowi złożyli broń. Szczęśliwie obyło się bez ofiar w ludziach. Aresztowano 50 osób, skonfiskowano 500 sztuk nielegalnej broni.
Rozpoczęło się oczyszczanie wsi. Policjanci tym razem uzbrojeni w maczety przystąpili do karczowania plantacji i opróżniania magazynów. Wycięto 12 tysięcy krzaków, skonfiskowano 39 ton marihuany. Funkcjonariusze nie byli jednak zbyt dyskretni – sporo zdjęć ze swojej pracy umieścili w internecie na serwisach społecznościowych.
Minister odtrąbił zwycięstwo, a unijni inspektorzy przyklasnęli zdecydowanej i skutecznej postawie, dając zielone światło akcesowi Albanii do Unii Europejskiej. Wydawało się, że sytuacja jest w pełni pod kontrolą, ale było to tylko złudzenie.
Zaledwie rok później z rąk mafii zginął Ibrahim Basha, albański żołnierz sił specjalnych NATO. Weteran wojny na bliskim wschodzie został postrzelony, gdy przybył na pomoc miejscowej policji, która przestała radzić sobie z odradzającą się zorganizowaną przestępczością w Lazarat.
Rząd znów musiał interweniować. Na miejsce wysłano dwie jednostki oddziałów specjalnych RENEA, a nad górą Sopoti pojawiły się wojskowe śmigłowce Cougar. Wioska została otoczona, a mordercę i uczestników strzelaniny błyskawicznie aresztowano.
Dziś oprócz policji, w Lazarat nadal stacjonują oddziały wojskowe, które pilnują, by życie w wiosce toczyło się normalnie. Z pozoru jest spokojnie, lecz pewności, że gdzieś w górach Gjerë powstaje nowa marihuanowa stolica Europy nikt mieć nie może…